W każdej nawet najprostszej dziedzinie zachodzi postęp. To zjawisko naturalne i nieuniknione, dlatego nie inaczej jest z fotografią. Zaczynaliśmy od asfaltowych „pieczątek”, które promienie słońca rzeźbiły godzinami, a teraz po zrobieniu zdjęcia natychmiast możemy obejrzeć je na ekranie swojego aparatu. Pomyślicie „jakich pieczątek?” Otóż pierwsza trwała, zachowana fotografia tak właśnie powstała. Na kawałek asfaltu padały promienie słoneczne i go rozgrzewały. Ten topiąc się tylko w nasłonecznionych miejscach tworzył coś na wzór pieczątki rejestrowanego miejsca.
Wracając do tematu. Innowacje zawsze miały swoich zagorzałych zwolenników oraz przeciwników, toteż często budziły emocje i powodowały kłótnie.
- „To jest przyszłość!„.
- „A po co to było zmieniać?„.
- „To koniec tej technologii!„.
- „Nowe jest o wiele lepsze!”.
- „Teraz to już każdy będzie fotografem!„
Analogowo
Gdy zaczynałem interesować się fotografią wszyscy pracowali analogowo. Choć nie jest to dobre określenie, to takie sformułowanie przywarło do fotografii „kliszowej” i na stałe zagościło w słowniku współczesnych fotografów. Ja osobiście lubię określenie „fotografia klasyczna”, ale to określenie również może wprowadzać w błąd. Bez względu na to jak ją nazwiemy, śmiało możemy powiedzieć, że odeszła w zapomnienie. Stała się domeną zapaleńców i entuzjastów, a patrząc rynkowo – niszą. Sam pamiętam jak na rynek wchodziły pierwsze aparaty cyfrowe. Ludzie natychmiast ogłosili rychłą śmierć analogów, a postęp nie miał zamiaru tego tłumaczyć fotografom, którzy opierali się technologii pikseli. Cyfrówki okazały się tańsze i prostsze w obsłudze, co niewątpliwie miało wpływ na szybką ekspansję rynków całego świata.
Ciemnia – kuźnia mistrzów
Oczywiście tak drastyczna zmiana nie niosła za sobą samych plusów. Pomyślcie ile razy słyszeliście „Jeśli nie fotografowałeś analogowo to nie możesz nazywać się fotografem„? A może „Co ty wiesz, jak ty nigdy nie byłeś w ciemni?„. Do tej pory panuje przekonanie, że ludzie posługujący się sprawnie dawnymi technikami uchodzą za mistrzów, prawda? Musi być w tych stwierdzeniach ziarnko prawdy. Wyobraźcie sobie dwóch fotografów. Pierwszego z analogiem i filmem Ilforda o czułości 400 i 36 klatkach do wykorzystania. Drugiego, typowego japońskiego turystę fotografującego wszystko i wszędzie, na bieżąco korygującego ISO swej matrycy. Obaj przynoszą te same ciekawe kadry, ale sami przyznacie, że to „analogowiec” wydaje się być fachowcem i niejako mistrzem?
Bezmyślne cyfrówki
Technologia cyfrowa pozwoliła każdemu zostać fotografem. Kto kupił cyfrówkę mógł bez dodatkowych nakładów finansowych robić setki ujęć aż do skutku. Ponadto pozwalała szybko uczyć się na błędach, wyciągać wnioski czy natychmiast korygować niedoskonałości. Ludzie zaczęli bezmyślnie naciskać spust migawki, nie zastanawiając się nad technikaliami. Każdy mógł zrobić dobre zdjęcie. Dla jednych to była kwestia wiedzy, dla innych przypadku. To w mojej ocenie największy minus fotografii cyfrowej, który jednocześnie jest jej niewątpliwym plusem. Z punktu widzenia progu wejścia w fotografię, to cyfrówki ułatwiają naukę i przyswajanie wiedzy. Pozwalają bezkarnie eksperymentować, poddawać się nieograniczonej wyobraźni nie niosąc za sobą konsekwencji finansowych. Bez względu na to jak ją postrzegamy nie zatrzymamy postępu. Czy nam się to podoba czy nie – rozwój trwa i może okazać się równie bezlitosny dla lustrzanek cyfrowych co dawniej dla analogów.
Czas apokalipsy
Po ponad 30 latach stagnacji w fotografii – nadszedł dla niej wyjątkowy okres. To czas stawiania kroków milowych. Napływu całkiem nowych technologii. Narodzin cudów sprzętowych i programowych. Bezlitosnej wszechstronności i skuteczności. To wyjątkowy czas. Czas apokalipsy. Moment, gdy wracają wspomnienia opisane w przydługim wstępie.
Dotychczasowe cuda techniki – lustrzanki cyfrowe, w moim świecie odchodzą w niepamięć. Nadchodzi era bezlusterkowców – zabójczo precyzyjnych maszyn do zapisywania obrazu i to nie tylko statycznego. To już nie jest ewolucja, to prawdziwa rewolucja! Tak jak to miało miejsce w historii tak i teraz ludzie stawiają opór. Pukają się w głowę, doszukują wad, porównują stare z nowym. Ale postęp nie bierze jeńców. Zagarnia rynki tak szybko, że jestem pewien, iż niedługo lustrzanki także będą niszą. Oczywiście nie stanie się to z dnia na dzień i na pewno znajdą się pasjonaci broniący swej racji, pozostający w tym systemie.
Sony – król bezlusterkowców
Nie jest tajemnicą, że jestem użytkownikiem produktów marki Canon, dlatego na nich opieram swój artykuł. Jednak uwierzcie mi, że byłem naprawdę blisko przeniesienia się do monopolisty rynku bezlusterkowców – firmy Sony. Kalkulowałem, rozważałem za i przeciw, wahałem się. Ostatecznie wybrałem, że zostaję. Dlaczego sięgnąłem po pierwszego pełnoklatkowego, niedoskonałego EOS R, a nie po udoskonalane od paru lat potwory ze stajni Sony? Dlatego, że Canon ma plan długoterminowy, no i mam jego obiektywy.
EOS R – najgorszy wybór?
Canon uchodzi za najbardziej konserwatywną firmę na rynku. Nowości wprowadza ospale. Od dawna panuje przekonanie, że zawsze jest daleko za konkurencją. Ale czy tak jest naprawdę?
- W 2018 roku w samych Stanach Zjednoczonych Canon zgłosił 2204 patenty.
- Jako jedyny już w dniu premiery pokazał genialne obiektywy o niedoścignionych parametrach w ramach nowego mocowania RF, jak chociażby 28-70/2.
- EOS R ma 5655 nieomylnych punktów ostrości i to nie tylko w centrum kadru.
- Potrafi fotografować w ciemności i nie szumi przy tym jak radziecki „Rubin”.
- Obiektywy otrzymały dodatkowy pierścień, który znacząco przyspiesza pracę.
- Pozwala mocować wszystkie dotychczasowe szkła systemu EOS, nawet te z serii EF-S.
- W momencie zmiany obiektywu chroni matrycę zamykając lamelki migawki – proste i skuteczne.
- Dual Pixel pozwala przeostrzać już na wykonanym zdjęciu
- Czytelne i proste menu z możliwością wyboru dotykiem
- Możliwość stosowania filtrów w adapterze pomiędzy body, a obiektywem.
A oprócz tego, jak na bezlusterkowca przystało:
- Potrafi śledzić nie tylko twarz, ale również oko fotografowanej osoby.
- Na bieżąco pokazuje gotowe zdjęcie uwzględniając parametry ekspozycji
- Nagrywa oszałamiającej jakości filmy
- Potrafi wykonywać i składać TimeLapsy
- Ostrzy za naciśnięciem wyświetlacza i to natychmiast
- Nie występuje w nim efekt front i back focusa
- Można nim sterować z aplikacji na telefonie
- Przyciski są dowolnie konfigurowalne
- Sensownie odchylany ekran sprawdza się w każdej sytuacji
- Ciągle może być udoskonalany za pomocą darmowych aktualizacji
Ma też swoje wady względem konkurencji:
- Nie posiada stabilizacji w body
- Ma tylko jeden slot na karty pamięci
- Kropuje obraz podczas nagrywania w 4K
Przemyślane działania
Gdy potentaci branży fotograficznej zorientowali się, że Sony zagarnia coraz więcej rynku bezlusterkowcami postanowili zaprezentować swoich konkurentów. Wyraźnie widać, że Canon nad modelem EOS R musiał pracować już od dawna, ale nie chciał wypuścić produktu niedopracowanego. Już z założenia miał to być aparat wyjątkowo i przełomowy. Strategia działania firmy nie opierała się jedynie na nowym body, ale odnoszę wrażenie, że większy nacisk położono na doskonałe obiektywy serii RF. Jakość – to tutaj Canon upatruje swej szansy na rynku.
Sami przyznacie, że jak na konserwatystę wprowadził wiele innowacji, które zapewne z czasem zawitają w produktach innych producentów? Zatem, może nie warto kierować się stereotypami? Wybierajmy sprzęt rozsądnie dopasowując go do swoich potrzeb, a nie kierując się marką. Ciągle widuję fotografów łączących swoje Alphy z obiektywami Canona. Czyż to nie mezalians? A co z niezależnymi producentami obiektywów jak Sigma i Tamron? Mimo dawnego przekonania, że są nietrwałe, nie trafiają z ostrością czy tworzą słabe jakościowo obrazy, sprzedają się świetnie. Ludzie przestali kierować się stereotypami, wybierają świadomie. Okazało się, że „kundle” nie tylko nie są słabe, ale w wielu aspektach to wielcy muszą gonić niezależnych.
Podsumowanie
Bezlusterkowce poczynają sobie coraz odważniej. Są one godnym następcą dopracowanych lustrzanek cyfrowych, w których walka toczyła się już tylko na megapiksele i klatki na sekundę. Nie są jedynie liftingiem, a całkowicie nowym produktem. Zmiany pomiędzy systemami są po prostu zbyt wielkie.
Dodatkowe funkcjonalności jak śledzenie oka i twarzy, nieomylny i natychmiastowy Auto Focus (nawet w ciemności) czy możliwość podłączania obiektywów Canona przeznaczonych do matryc APS-C to „ficzery” niedostępne w lustrzankach. Wszędobylskie punkty ustawiania ostrości pokrywające prawie cały kadr, w ilości nie 50 czy 60, a 100 razy większej – pozwalając działać precyzyjniej. Ustawianie ostrości dotykiem przyspiesza pracę. Symulacja ekspozycji, mimo iż pojawiała się w lustrzankach to teraz działa na tyle sprawnie, że wyklucza błędy „pierwszego strzału” w zmiennych warunkach. Dodatkowy konfigurowalny pierścień na obiektywie to kolejny pomocnik. Brak front i back focusa zachęca do korzystania z tańszych rozwiązań firm niezależnych. Pełne dopasowanie aparatu do własnych wygód i potrzeb. Można by długo wymieniać, a jeszcze nawet nie doszedłem do opcji video, w których lustrzanki nigdy by ich nie dogoniły.
Tradycjonaliści będą wyszukiwać mało istotnych wad i powodów, aby ich nie kupić. Ale muszą pogodzić się z tym, że bezlustra oferują tak wiele, że przywoływane mankamenty są jedynie kosmetyką. Niedociągnięciami, z którymi producenci poradzą sobie bardzo szybko. Jeśli pomyślę teraz o możliwościach pierwszego pełnoklatkowego bezlusterkowca Canona, to aż boję się wyobrażać sobie co będą potrafiły te za kilkadziesiąt lat?
Wiem za to, że historia zacznie się powtarzać od nowa. Mam nadzieję, że będą wtedy myśleć o nas w kategorii mistrzów…
Zainspirowała was ta historia? Udostępnijcie ją znajomym. Być może oni też chętnie o tym poczytają :)
SZUKASZ WIEDZY O FOTOGRAFII – ODWIEDŹ KANAŁ Poland in the Lens na YouTube
6 komentarzy
Powtórzę to jeszcze raz, bo już kilkakrotnie taką opinię wyrażałem publicznie, LUSTRO UMRZE, ludzie stają się coraz bardziej wygodni, a bezlusterkowce są po prostu wygodne :)
Ostatnio miałem nawet sytuację, że musiałem wrócić do pracy lustrzanką. Masakra jak ja się umęczyłem, a to odrywanie oka od wizjera, żeby podejrzeć zdjęcie – bez sensu i strata czasu. Kocham bezlustra i nie patrzę wstecz!
Bardzo przyjemnie się czytało. Ja także jestem za postępem i cieszę się że producenci wprowadzają innowacje. Co do przechodzenia na aparaty bezlusterkowe (sam posiadam Sony z APS-C jako kieszonkowy aparat) to dla mnie problemem jest zbyt mały korpus w bezlustrze, ale przypuszczam że i do tego można cię przyzwyczaić.
Też bym chciał, aby EOS R był wielkości i kształtu 5Dmk4, przy dłuższych obiektywach jego mały rozmiar staje się bowiem uciążliwy i po prosto niewygodny.
Ciekawe ale… Sony liderem bezlusterkowców?? Chyba w sprzedaży xD Bo w obrazie wiele brakuje mu do Olympus który zresztą był prekursorem że już o Fuji czy Leica nie wspomnę… A czy lustro zginie?? Hmmm też śmiem w to wątpić szczególnie jeśli mowa o średnim bądź wielkim formacie. Z mojego punktu widzenia to właśnie bezlustra przyczyniają się do tego że otrzymały one nowe życie
Ciekawy komentarz, dzięki. Sony jest królem, bo ma największe doświadczenie w tej branży i ogromną sprzedaż. Ale gdyby stwierdził, że jest królem obrazów, które potrafi generować to bym skłamał, a kłamać nie wolno :p