Makłowicz fotografii w podróży, Rozdział 1
Czyli zapiski z podróży okraszone zdjęciami.
„Ignliś”
W podróży często bywa tak, że trzeba się posłużyć jakimś językiem obcym i w zależności od regionu jest to język bardziej lub mniej obcy.
W moim korpo pracuję ze Skandynawami i nauczyłem się już, że angielski angielskiemu nierówny. Każdy mówi inaczej, wymawia inaczej, ma inny akcent i zupełnie inaczej sepleni ;)
Szwedzi „j” potrafią często wymówić jako „jot” a nie „dżej-dżej” – nie jeden raz zamiast „prodżekt” usłyszałem „projekt”. Akcent w Finlandii też jakiś taki jeziorny z łosiem w tle. A już nie będę wspominał o nas, bo tez jesteśmy weseli pod tym względem.
Nepal
Kilka lat temu było nam dane odwiedzić Nepal. Podróż o tyle fajna dla nas, że zaplanowaliśmy tylko pierwszy dzień naszego pobytu, a potem miało się dziać samo. Nastawiliśmy się na to, że odrobinę da się dogadać po angielsku, albo czymś co jest zbliżone do angielskiego. No a do tego na pewno spotkamy się z jakimś językiem obcym.
W wyniku tego samodziejstwa trafialiśmy w różne miejsca. Zwiedziliśmy Kathmandu, gdzie angielski jest na poziomie umownie dobrym.
Byliśmy zobaczyć wschód słońca w Nagarkot. Smaczny widoczek na Himalaje.
Tutaj angielski jest na poziomie „Wejk up, sanrajz mister” (pobudka, wschód słońca).
Chitwan
W ramach naszej zabawy odwiedziliśmy też Park Narodowy Chitwan. Urocze miejsce, gdzie jak zwykle wszyscy chcą Ci wszystko sprzedać i zawsze to jest „Speszjal prajz for ju maj frend” ;)
Uroki krajobrazu na szczęście rekompensują wszelkie niewygody. I choć nie da się tutaj samotnie zapuścić w nocy, bo jest zbyt niebezpiecznie, to fotograf krajobrazu na pewno znajdzie sobie tutaj jakiś motyw turystyczny do uwiecznienia na karcie pamięci.
Tam tez z pokorą musiałem przyznać, że są tacy co wstają wcześniej niż ja. To chyba wtedy w końcu zrozumiałem, że wschód słońca nie zaczyna się o godzinie o której się zaczyna zgodnie z zegarkiem w ręku ale jest to często odrobinę wcześniej. Niektórzy już wtedy pracują. Ba, niektórzy wracają już z pierwszych porannych (nocnych) zajęć. Oh, próżności moja .. Ucz się ucz. I rób zdjęcia. I reaguj szybko, nawet o poranku. Aparat miej zawsze pod ręką!
Pokhara
Kolejnym przystankiem naszej radosnej podróży była Pokhara. Drugie co do wielkości miasto w Nepalu i główna baza wypadowa dla osób chcących zdobyć Annapurnę i okolicę.
Ostatni dzień w Pokharze postanowiliśmy spędzić spacerując po mieście. Niestety kontuzja szwagierki wyeliminowała ją dość skutecznie z wyjścia w jakieś okoliczne górki, solidarnie postanowiliśmy więc powolutku połazić po płaskim mieście.
Płaskie jak płaskie ale jak zaczęliśmy szurać nóżkami to okazało się, że całkiem sporo udało nam się złazić.
Zmęczenie i narastający głód sprawiają, że robienie zdjęć przestaje być frajdą. Zasłużyliśmy na jedzenie. Poszukiwania czas zacząć.
Nie wiem co jem
Z podstawowym poziomem angielskiego można w Nepalu się dogadać, można złapać taksówkę, busa, kupić kocyk albo maść tygrysią (nie z tygrysa). Można też się odrobinę potargować a przede wszystkim można też zdobyć coś do jedzenia.
Aż trafiliśmy do Woodland.
Bardzo pomocne są w restauracjach obrazki i angielskie opisy.
Pomaga to odrobinę, choć i tak często zdarzało nam się trafiać na jedzenie typu „nie wiem co jem ale zjem, bo jestem głodny„.
Okiej okiej, składniki widać jako tako .. ale uścisk dłoni temu co przewidzi jak to smakuje ;)
Piś
Tym razem jednak miało być odrobinę inaczej. Na pożegnanie poszliśmy do sprawdzonej już knajpki. Żonka odważnie podeszła do tematu i już wcześniej postanowiła, że dziś zamówi rybę. W trakcie przeglądania menu podszedł do nas kelner i zwrócił się do mnie z tym swoim uroczym akcentem:
(zapisuję fonetycznie, bo wszelkie reguły angielskiego w tym kraju można sobie .. )
(Kelner): Heloł mister, Łi dont hew piś tudej.
(Ja, lekko zdezorientowany): Okej. No problem.
Myślę sobie spoko spoko, Jego Nepal’N’Glish jest na tyle prosty, że rozumiem, że nie mają czegoś tam czegoś ale skoro żona i tak chce zamówić rybę to tak jakby nic się nie stało.
Nie dawało mi to jednak spokoju i zaintrygowany postanowiłem dopytać się co to jest ten „piś” co to go dziś nie ma.
(Ja): Ekskjuzmi, soł czego Ty dont hew dzisiaj?
(Kelner): Piś (uśmiech nie znika z jego zadowolonej twarzy)
Aha .. tak .. jasne .. człowieku .. Tym razem przegiąłeś .. Albo ja przegiąłem .. Albo nie rozumiem .. Chcę zrozumieć.
I want to believe :)
(Ja): Wybacz, ale czy możesz powtórzyć, bo nie rozumiem?
(Kelner z uśmiechem): Piś
.. i zaczyna rysować .. po kilku sekundach szczerze zadowolony pokazuje mi odręczny rysunek ryby ..
(Ja) Aaaah .. Fish
Olśnienie, Fisz, Ryba! Ryba !!
(Kelner, zadowolony z siebie): Jes, Jes, Piś. Łi dont hew.
Żona zamówiła pierożki Mo-Mo ..
I jak tu się uczyć języków obcych, skoro one obce inaczej?
Na szczęście na koniec dnia zawsze jest odrobina szansy na wykonanie przyzwoitego zdjęcia. A jak powszechnie wiadomo, pełny brzuch poprawia uroki krajobrazu :)
My materiały na naszym kanale Youtube robimy w naszym języku.
Głodni wiedzy? Zapraszamy na kanał Poland in the Lens na YouTubeI to wszystko w naszym ojczystym języku. Bez ściemy ;)
4 komentarze
Zabraliście mnie w ciekawą foto podróź i narobiliście checi na „piś”.
Jade na flądre!
„Nepal” usłuszałem kiedyś od „czeskiego jadłopodawcy”, prosząc o popielnoczkę. :-D
No właśnie i mi smak wrócił na rybkę .. tzn na 'piś’ .. gorzej jak by nie mieli ;) zawsze pozostaje możliwość zrobienia paru zdjęć :)
a ja to „nepal” to sobie bardzo mocno wziąłem do serca od dłuższego czasu :)
i to działa ;)
Świetne to zdjęcie ze słoniem. Tak sobie myślę iż mega pozytywem internetu jest fakt że można wybrać się w wirtualną podróż. Tekst na medal.