Zdjęcie tej kaczki zrobiłem jedenaście lat temu, na samym początku mojej fotograficznej, cyfrowej przygody. Oczywiście to „jotpeg”, bo o „rawach” dopiero miałem się dowiedzieć. Jakość nie jest porażająca, bo powstało z ręki obiektywem 70-200 z Extenderem x2, na kropie 1.3 i maksymalnym ekwiwalencie ogniskowej 520 mm. Teraz bez statywu albo krótkich czasów nawet bym nie próbował, wtedy nie wiedziałem jakie są zagrożenia.
Pozostałe zdjęcia w tym artykule mają analogowy rodowód i zostały zrobione kilkanaście lat temu.
Bolesna prawda
Przy okazji przenoszenia plików na nowy ekosystem, przeglądałem stare zdjęcia. Zdałem sobie wtedy sprawę, że bardzo długo w mojej głowie tkwiło przekonanie, iż sprzęt jest najważniejszy, a bez najlepszego body i drogich obiektywów nie mam nawet co zaczynać. Dopiero teraz, po kilkunastu latach, wiem w jakim tkwiłem błędzie. Chętnie cofnąłbym czas, aby odzyskane środki przekierować w inne obszary. Aparat i tak bym kupił, tylko tańszy, a resztę pieniędzy przeznaczył na doskonalenie warsztatu.
Oby moja historia pomogła Wam uniknąć podobnych błędów w przyszłości. Zatem posłuchajcie.
Fotografia moja pasja
Mój początek przygody fotograficznej przypada na okres studiów. Jakoś dziwnie człowiek miał wtedy czas na wszystko, wszędzie zdążył i nie miał większych zmartwień. Oczywiście w przeszłości robiłem zdjęcia, ale na pewno nie świadomie i zaliczyłbym ten okres raczej do czasów posiadania aparatu niż bycia fotografem. Na Akademii dołączyłem do kółka fotograficznego prowadzonego przez Panią Mariolę Godlewską – fotografa na etacie uczelni. Spotykaliśmy się raz w tygodniu w Jej miejscu pracy wyposażonym jedynie w ciemnię, dosłownie kilkumetrowe prowizoryczne studio i stanowisko komputerowe. Co ciekawe do dziś pamiętam, że to był Apple, a aparat Pani Marioli to Canon D60 o niebotycznej na tamte czasy matrycy 6 Mpix i maksymalnym ISO 1000, a wszystko to w cenie samochodu osobowego.
Poza regularnymi „naukami” chodziliśmy na plenery, uczestniczyliśmy w pokazach slajdów fotografów Związku Polskich Fotografów Przyrody. Mieliśmy pełną swobodę działania, a nasza mentorka pomagała i doradzała w kierunkach, które sami obraliśmy. Jedyne do czego nas „zmuszała” to, abyśmy choć raz przeszli przez cały proces tworzenia fotografii analogowej. Nie ominęło nas nieustanne machanie koreksem, ściekanie utrwalacza po łokciu, magiczna przemiana kawałka papieru w zdjęcie, czy „fotoszopowanie” wywołanych zdjęć pędzelkiem z farbą. Jakby przeczuwała, że w erze cyfrowych zdjęć może nas to całkowicie ominąć, a samo mistyczne doznanie należało przekazać dalej. Teraz wiem, jak bardzo jestem za to doświadczenie wdzięczny. Dziękuję.
Co z aparatem?
W ogóle nie pamiętam powodów i przesłanek, którymi kierowałem się kupując moją pierwszą lustrzankę – Minoltę Dynax 404Si. Wiem na pewno, że była nowa, srebrna, piękna i miała taki skośnie prążkowany pierścień regulacji ogniskowej na jedynym moim obiektywie 28-80mm, którego jasność była mi wtedy całkowicie obojętna. Współpracowało nam się genialnie, do czasu gdy po jednym z pokazów makrofotografii zakochałem się w niej po uszy. Moja mentorka pożyczyła mi wtedy swojego Canona z obiektywem makro, wężyk spustowy oraz statyw. Pojechałem w rodzinne strony i na rozlewiskach Narwi sfotografowałem chyba każdy centymetr kwadratowy terenu. Byłem wniebowzięty! Pierwszy raz czułem coś takiego przykładając oko do wizjera. Przedmioty, rośliny i zwierzęta, które znałem na co dzień nabierały całkowicie nowych kształtów, faktur i kolorów. Wszystko było interesujące, od porostów po żabi skrzek. W ten weekend zrobiłem chyba z dziesięć rolek filmu.
Z nowym body pracowało mi się bezproblemowo, wszystkie przyciski były funkcjonalnie rozmieszczone, obsługa banalnie prosta, a całość przyjemna w dotyku. Gdy wróciłem do Warszawy oddałem wypożyczony sprzęt i wziąłem moją Minoltę do ręki. I wiecie co? Nie potrafiłem robić zdjęć. Zupełnie bez powodu zaczęła mnie frustrować. Nic nie było tam gdzie powinno, męczyłem się, a w głowie krążyła jedna myśl – jak zmienić aparat nie mając na niego funduszy? Rozwiązanie przyszło podczas spaceru po Lesie Bielańskim. Najbliższej niedzieli udałem się do „Stodoły” na giełdę fotograficzną. Mimo niedowierzania, wstępnego oporu i podejrzliwości sprzedawców udało mi się wymienić moją nowiutką Minoltę na zdezelowanego Canona EOS 500. Pewnie do tej pory opowiadają sobie tą historię w kuluarach.
Byłem szczęśliwy. Pracowało nam się sprawnie, a dodatkowo miałem dostęp do obiektywów, na które nawet posiadając dwie prawie nieużywane nerki, nie było mnie stać. Zdarzało się, że brałem 70-200/2.8 i całe godziny przesiadywałem nad kanałkiem w lesie czekając na sarny, które jednym skokiem widowiskowo pokonywały całą jego szerokość. Wracałem z niczym, ale czułem, że przyjemnie spędziłem czas i kolejnego dnia robiłem to samo. Widocznie pochodząc z terenów Łomżyńskiego Parku Krajobrazowego Doliny Narwi potrzebowałem tego kontaktu z naturą, szczególnie przebywając na co dzień w dużym, szarym i smutnym mieście. Nie żałuję ani jednej sekundy tak spędzonej.
Czas na cyfrówkę
„Kliszowce” broniły się jak mogły jednak ich dni były już policzone. Gdy nadarzyła się możliwość sprzedałem ukochanego EOS-a i zacząłem rozglądać za moją pierwszą cyfrową lustrzanką. Zmiana ta niosła za sobą ogromne korzyści: każde naciśnięcie spustu migawki nie wiązało się z kosztami, płynnie można było zmieniać czułość „materiału światłoczułego”, a przede wszystkim natychmiast mogłem śledzić wytworzone obrazy i wprowadzać ewentualne poprawki.
Zgrało się to z okresem, gdy wraz z rodzeństwem, dostaliśmy od najbliższych środki, które miały pomóc w rozpoczęciu „kariery” na studiach i ułatwić start w nowym, dużym mieście. Miały być swoistym zabezpieczeniem i gwarancją przeżycia podczas przysłowiowej „czarnej godziny”. Wtedy fotografia kręciła mnie już maksymalnie, z tą różnicą, że z wiedzą było całkowicie na odwrót. Zatem co zrobił Michał? Kupił nową, topową, reporterską lustrzankę Canon 1D Mark III wraz z obiektywem 70-200/2.8 IS, w którym kocham się do dziś. Jestem przekonany, że to co ja przepuściłem w swoich pierwszych dniach władania, ogromnymi jak na naszą rodzinę pieniędzmi, moje zapobiegawcze rodzeństwo ma do dziś. Tylko ja, wierząc w swą fotograficzną przyszłość, mogłem z dnia na dzień stać się zakałą rodziny i przeznaczyć całość na „głupoty”.
Quo Vadis?
Miałem już czym robić zdjęcia. Fotografowałem coraz więcej i różnorodniej. Na bieżąco śledziłem serwisy aukcyjne szukając wyjątkowych okazji do wydania skrupulatnie gromadzonego stypendium naukowego. Jako, że w przeciwieństwie do moich rówieśników, byłem osobą stroniącą od wszelakich używek i wyjątkowo tanią w eksploatacji, dość szybko do „arsenału” dołączyły kolejne mocne szkła: 24-70/2.8 oraz 100/2.8 Macro, które są ze mną do dziś.
Skończone studia i pierwsza praca to okres, gdy będąc już „na własnym” ostrożniej obchodziłem się z pieniędzmi, ale mając podstawowe narzędzia pracy coraz odważniej zaczynałem myśleć o zarobkowym fotografowaniu. Szukałem siebie i „swojej” fotografii uwieczniając dosłownie wszystko. Makro podczas spaceru na Szczęśliwicach, Formułę 1 na Hungaroring, Volkswageny podczas zlotów, Kadrę Polski w koszykówce na Mistrzostwach Europy, mistrzów driftingu przy „robocie”, śluby znajomych i wszystko inne o co mnie poproszono. Moje zdjęcia pojawiały się w czasopismach i gazetach branżowych, na stronach internetowych oraz fanpejdżach. Ci, którzy w CKM szukali czegoś więcej niż golizna bez problemu w stopce znaleźliby moje nazwisko.
A może własna firma?
Powoli zaczynałem być rozpoznawalny, a moja praca doceniana i wynagradzana. To był moment, gdy zacząłem myśleć poważnie o założeniu własnej firmy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to będzie takie trudne i angażujące. Mimo to podjąłem ryzyko i w dniu pierwszego stycznia 2011 roku wystartowałem z działalnością gospodarczą. To jednak temat na kolejny artykuł i z miłą chęcią opowiem Wam o tym innym razem.
Podsumowanie
Odnoszę wrażenie, że moja historia jest totalnym przeciwieństwem początków Marcina i Tomka. Oni łowili wspaniałe kadry najtańszymi lustrzankami Canona, ja nie potrafiłem zrobić dobrego zdjęcia modelem, o którym marzył co drugi paparazzi. Reszta miała Nikony.
Serio myślałem, że profesjonalny aparat czynił ze mnie fotografa i to miało wystarczyć, aby godnie żyć z pasji. Po kilku latach, z pełną świadomością mogę zapewnić, że dużo ważniejsze są: wiedza, umiejętności, postrzeganie świata czy pomysłowość.
Na koniec kilka moich ciężko wypracowanych zasad:
- Nie martwcie się o sprzęt – to co macie wystarczy!
- Nie marnujcie czasu na rozmyślanie czego Wam jeszcze brakuje – zacznijcie działać!
- Uczcie się od innych – wiem, że sami do tego dojdziecie, ale po co marnować czas?
- Szanujcie wybory innych, naprawdę nie ma znaczenia czym fotografujecie!
- Nawet jeśli to „tylko” hobby, róbcie to najlepiej jak potraficie!
- Podchodźcie z szacunkiem do Klientów, nigdy nie wiecie kiedy wrócą!
- Żyjcie fotografią, spotykajcie się z „konkurencją”, dyskutujcie i wzajemnie wspierajcie!
- Nikt nie jest w stanie „niszczyć rynku” – jest tak ogromny, że każdy znajdzie w nim miejsce!
Zainspirowała was ta historia? Udostępnijcie ją znajomym. Być może oni też chętnie o tym poczytają :)
SZUKASZ WIEDZY O FOTOGRAFII – ODWIEDŹ KANAŁ Poland in the Lens na YouTube
4 komentarze
Oj Michal sadze ze nie tylko Ty myślałeś ze bez świetnego set’u body plus obiektywy nie da się robić dobrych zdjęć. Ja nie wspomnę ile przysłowiowo utopiłem w sprzęcie. Wpadłem w jakaś manie może jeszcze te szkło bo będę robić takie zdjęcia. I powiem tak wielkie nic 😁. Teraz dopiero po pewnym czasie zrozumiałem jak dale się wciągnąć w tzw karuzele marketingowa producentów. Również teraz po 3 latach od zakupu zacząłem sięgać po pewne obiektywy. I po co wtedy je kupiłem ( przeplacajac). Moze chcialem zapelnic swoje ego ze tez go już mam. A przecież można było od razu zainwestować pomoce naukowe. Teraz tez już wiem, ze wraz z nauka bardziej bym się cieszył kupując obiektyw lepszy. Nie musiałby leżeć i zajmować miejsce w szufladzie.
Teraz do czego muszę się przemoc to do tzw obróbki cyfrowej RAW’ow. Bo jakoś od paru lat nie leży mi ona i niepotrafie się w niej odnaleźć. I cały czas próbuje robić zdjęcia takie które bez obróbki będą zaspokajały moje doznania estetyczne. Może w dzisiejszych czasach to droga do nikad? No ale jestem amatorem 😁
Mam wrażenie, że tak jest nam łatwiej wytłumaczyć sobie, że te nasze porażki to dlatego, że nie mamy obiektywów 1.2, a puszki nie robią 30 klatek na sekundę. Ale jak tylko sobie kupimy, to dopiero będziemy robić foty…
Zdjęcia profesjonalistów wyróżnia warsztat, nie body którym je zrobili.
Nawiązując do fragmentu z akapitu 'co z aparatem?’. Nie wiem czasami czego bardziej mi trzeba, czy fotografii, czy bycza zieleni pod pretekstem fotografii. Czy może nie było tak, że to się w mojej osobowości wzajemnie przeplata i tworzy całość. Niesamowite jak czajenie się gdzieś po krzakach lub czekanie na światło potrafi wynagrodzić tą chęć pozostania chwilę dłużej. Przekonałam się o tym kilka razy, teraz są to moje piękne wspomnienia, które odświeżają się za każdym razem, kiedy wracam gdzieś przypadkiem do tamtych zdjęć.
Nawiązując do ogółu. ;) Pamiętam ten czas, jakiegoś boom na aparaty z lustrem. I w tedy sprawa wydawała się prosta, nie masz lustra to masz brzydnie zdjęcia. Pierwsze małpki tylko dokumentowały świat, w dodatku w kiepskiej jakości podczas gdy ja z racji bardzo młodego wieku miałam jedynie aparat w telefonie, więc jeszcze gorzej szaleństwo na 1mpx . :D I to był moment, w którym stwierdziłam -to nie dla mnie – i pomachałam fotografii na dłużej. ;) Ale nastał ten moment kiedy stwierdziłam, że spróbuję jeszcze raz. Całe szczęście, że nie było mnie stać na najlepsze modele z rynku, i że trafiałam często na stwierdzenia, typu ’ to nie aparat robi zdjęcia’. Kupując swoją 'lustrzankę’ mimo, że od wczesno nastoletnich lat frapowała mnie fotografia miałam dylemat. Obawiałam się, że wydam swoje długo odkładane pieniądze na coś co później po 6 miesiącach odłożę ze stwierdzeniem to nie dla mnie. No i … Szału na początku nie było, okazało się że była to dla mnie zmiana narzędzia. Trochę mi zajęło poznanie możliwości tego co mam i pozbycia się wszelkich wymówek i złudzeń, że mój indywidualny czynnik ludzki tu nic nie zmienia. Za to w końcu można było (jest) poszaleć na manualnym. To bardzo dużo mi dało. Aktualnie, nadal powstrzymywana budżetem szaleję na tym co mam i walczę o każdy mały krok w rozwoju swojego warsztatu, a to mam wrażeni idzie coraz wolniej… :D
Fotografia naturalnie przeplata się z podróżowaniem, zwiedzaniem, przebywaniem na łonie natury. Jedziemy na miejsce, podziwiamy widoki, chłoniemy dane miejsce zmysłami, łączymy uczucia z daną lokalizacją. Jeśli uda nam się spakować do walizki wszystko co widzieliśmy (obraz, klimat, moment), potem to „sprasujemy” do kawałka papieru to okaże się, że mamy moc zatrzymywania czasu. Później patrząc na te zdjęcia jesteśmy w stanie ponownie poczuć to co wtedy i wyobraźnią podróżować do naszych miejsc. To niesamowite, że zdjęcie potrafi wywoływać emocje.
Co do sprzętu nasze wymówki są potrzebne tylko nam samym, innych one całkowicie nie interesują. To takie maskowanie strachu przed ryzykiem, pierwszą publikacją, być może porażką, opinią innych, itp. Działajmy tym co mamy nawet narażając się na porażki, bo kiedyś będziemy żałować, że nie zaczęliśmy.