Czas na zmiany
Szalone i spontaniczne decyzje nie są moją domeną, bez względu na to czy chodzi o zakup płatków śniadaniowych, jogurtu, upragnionych wakacji czy inwestycje w firmie. Nie ma we mnie krzty polotu i wielokrotnie „okazje życia” przechodzą mi koło nosa, bo nie potrafię podjąć szybkiej decyzji, po prostu bojąc się zaryzykować. Z drugiej strony to moja swoista tarcza przed porażką i jej późniejszymi konsekwencjami. Zdecydowanie wolę sytuacje przemyślane i klarowne. Cenię sobie opinie innych ludzi, a w kwestiach zakupowych jestem szczególnie ostrożny. Taki już jestem. Jednak pewnego dnia coś się zmieniło…
Stereotypy w akcji
Gdy urodził się Wojtek – nasze drugie dziecko, potrzebowaliśmy kupić rodzinne auto, w które zapakujemy się wszyscy wraz z bagażami i ukochaną labradorką Polą. Siedmioosobowy VAN brzmiał dobrze, a przy naszym budżecie wybieraliśmy coś pomiędzy Sharanem, Zafirą i S-Maxem. Niestety, te na które trafialiśmy były stare, brzydkie i zniszczone. Wtedy kolega powiedział „Kup sobie C4 Grand Picasso”. W pierwszej chwili odezwał się zdroworozsądkowy Michał – „Francuz? Jeszcze nie zwariowałem”. Postanowiliśmy jednak sprawdzić co to za auto i pojechaliśmy do komisu obejrzeć, dotknąć, zajrzeć gdzie się da. Byliśmy zauroczeni. Zacząłem czytać na jego temat, opinie, testy, raporty spalania. I wiecie co? Okazało się, że dam mu szansę. Zaryzykuję i kupię auto „awaryjne i kapryśne”. Dlaczego? Bo spełniało moje wymagania, mimo tego że w Internecie pełno było opinii ludzi, którzy wypowiadając się żyją uprzedzeniami, stereotypami i w ogromnej większości nawet nie użytkowali tego o czym mówią.
Po kilku miesiącach poszukiwań, w końcu trafiłem na to czego szukałem. Auto przeszło wiele. Po ogromnym gradobiciu nie mogło znaleźć swego właściciela, przybierając maskę z brudu i rdzy szukało kogoś kto dostrzeże jego walory – można powiedzieć czekało na mnie. Gdybym miał dokonać wyboru ponownie – bez wahania kupiłbym ten model jeszcze raz. Dla jednych to tylko zwykłe auto, a dla mnie doświadczenie i nauka, że czasami warto zaryzykować i mimo niepochlebnych opinii samemu spróbować stworzyć własną. Dzięki tej decyzji od 12000 przejechanych kilometrów cieszymy się komfortem, niesamowitymi wrażeniami z jazdy, pięknymi widokami za oknem, wygodą użytkowania oraz łatwością prowadzenia i obsługi.
Zapewne niektórzy pomyślą, że rozwodzę się na tematy pozafotograficzne, ale to początek serii artykułów i chciałbym abyśmy lepiej się poznali. Gdy doczytacie do końca zrozumiecie, co chciałem podkreślić, na co zwrócić uwagę, co kształtowało moje decyzje i jakie były ich konsekwencje.
Trudne i kosztowne decyzje
Pod koniec 2018 roku nadarzyła się okazja zrobienia zdjęć produktowych dla zaprzyjaźnionej firmy. Zdjęcia rowerów, bo o nie się rozchodzi, miały zostać dodatkowo wyszparowane czyli precyzyjnie wycięte z tła. Rowerów było kilkadziesiąt, a ujęć jednego modelu kilkanaście. Jak szybko sobie to przemnożycie przez wersje kolorystyczne to wyjdzie Wam kilka miesięcy pracy, ale o tym opowiem innym razem. Zadanie wymagało minimum 30-megapixelowych kadrów, a ja taką matrycą nie dysponowałem. Należało wybrać, szybko, można powiedzieć z dnia na dzień. Zrezygnować ze zlecenia czy zakupić nowy sprzęt? Tej roboty nie można było odrzucić! Padło na najbardziej hejtowany sprzęt w sieci – EOS R. Przecież nie ma stabilizacji w body, podwójnego slotu kart, cropuje obraz w 4K, tryb śledzenia oka to kpina, a do tego jest droższy od zdobywającej rynki całego świata Alphy 7R III.
Zatem dlaczego? Bo spełnia moje wymagania, ma genialny autofocus, uwalnia mnie od błyskania w reportażu, a przy tym tworzy niesamowicie plastyczne obrazy. Decyzja równie szybka co trudna. I znów, gdybym opierał się na opiniach innych, pewnie bym go nie kupił. Nie oznacza to, że nie obejrzałem kilkunastu filmów w Internecie, nie przeczytałem dziesiątków artykułów, a w nocy spałem spokojnie. Wybrałem go świadomie, ale uwierzcie mi – nie była to prosta decyzja.
Zrozumiałem, że życie jest nieprzewidywalne, nie da się go w stu procentach kontrolować, a spontaniczne decyzje mogą być przemyślane i nie muszą nieść za sobą tragicznych konsekwencji.
Kto nie ryzykuje – ten nie ma
A może pójść o krok dalej i zaryzykować stwierdzenie, że siedem lat działalności gospodarczej bez ryzykownych decyzji nie przysporzyło mi Klientów, a sama działalność wygląda inaczej niż gdy ją sobie wyobrażałem w dniu „narodzin”? Skoro moje dotychczasowe działania zawiodły – nadszedł czas na zmiany. Przeanalizowałem swoje możliwości, sprzęt, wiedzę i potrzeby. Dzięki temu szybko wytypowałem obszary do nadrobienia i stworzyłem wstępną strategię działania. Zacząłem inwestować w siebie, oglądać kanały fotograficzne, śledzić blogi, inwestować w kursy i poznawać fotografów. Odkryłem funkcjonalności Lightrooma, całkiem nowe techniki w Photoshopie, uczę się jak prowadzić biznes, po co są social media, gdzie szukać Klientów i dodatkowych przychodów oraz jak ważne są nieistotne do tej port przestrzenie barw. Wciąż się uczę i im dłużej to trwa, orientuję się jak wiele jeszcze przede mną, ale dzięki wsparciu rodziny i takich osób jak Marcin Pietraszko wiem, że dam radę.
Założę się, że Wy także jesteście na etapie, gdy fotograficznie można coś poprawić. Zastanówcie się, co jest największym „problemem”, a przede wszystkim zacznijcie działać. Zachęcam, bo już teraz widzę, że warto!
Zainspirowała was ta historia? Udostępnijcie ją znajomym. Być może oni też chętnie o tym poczytają :)
SZUKASZ WIEDZY O FOTOGRAFII – ODWIEDŹ KANAŁ Poland in the Lens na YouTube
Napisz komentarz